czwartek, 20 marca 2014

Chapter 11

Winny
dodane przez: JungleFish  K O M E N T A R Z E



Długość: 19 609 znaków

A/N: Rozdział dosyć melancholijny. W każdym razie, mam nadzieję, że taki wyszedł, bo taki miał być :) Czekam na końcu. xoxo




~ Z perspektywy Nagato

- Nie możesz niczym bardziej przysłużyć się swym przyjaciołom, jak tym, że nie popsujesz im ich radości. Owszem, powiększysz ją, biorąc w niej udział. - Głos nauczycielki rozległ się po sali, dokładnie intonując każde nieprzyjemne słowo, które z dwojaką siłą zatapiało się w mojej głowie.
Cierpienia młodego Wertera. Czy jakaś lektura może być głupsza, niż to? Nie sądzę. Kiedyś może nawet bym stwierdził, że to cudowne arcydzieło, które wyszło spod pióra dobrze zapowiadającego się pisarza. Tak, kiedyś. Na pewno nie teraz, gdy słowa, które zostały zapisane w tej nieszczęsnej książce tak strasznie godziły w moją psychikę.
- Yuriko, podaj, proszę cię, fragment, który podkreśla znaczenie miłości dla głównego bohatera.
Dziewczyna otworzyła książkę, przekartkowała, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię lub na ułamek sekundy ogłuchnąć. 
- Czymże jest, Wilhelmie, sercom naszym świat bez miłości? Tym zapewne, czym byłaby bez światła latarnia magiczna. Ledwo wstawisz w nią lampkę, natomiast jawią się na białej ścianie barwne obrazy! A choćby były one tylko przelotnymi złudami, to jednak są nam szczęściem, stoimy jak młodziki i z zachwytem patrzymy na to cudowne zjawisko – zacytowała, a mi ciarki przeszły po plecach.
Życie był tragicznie nieudane. Za każdym razem uświadamiało mi, w jak strasznie beznadziejnej sytuacji jestem. Co prawda, na własne życzenie. Byłem niezdecydowanym bachorem, którego nagle przerosły wszystkie zaistniałe rzeczy.
Na całe szczęście, moje męczarnie przerwał donośny dźwięk dzwona. Zadowolony z takiego obrotu sytuacji, zgarnąłem wszystkie swoje rzeczy do torby i udałem się w stronę wyjścia. Dzień uważałem za skończony. Mogłem bez żadnych wyrzutów sumienia opuścić tą przeklętą placówkę i udać się do swojej fortecy, czyli pokoju, w którym przeżywałem wszystkie swoje dramaty. 
Nigdy nie spodziewałem się, że tak łatwo będzie mi ponownie odgrodzić się od ludzi. Kiedyś nawet nie wyobrażałem sobie, że będę miał przyjaciół, jednak w tym momencie czułem się źle z myślą, że nie mogę wejść do pokoju klubowego i na żarty posprzeczać się z którymkolwiek z nich. Wszystko to, co dawniej było dla mnie codziennością, stało się teraz sferą marzeń. Ile bym dał, by wszystko to, co było kiedyś, wróciło. Ile bym dał, by Konan była nadal przy mnie. 
W szatni zmieniłem obuwie, zamknąłem za sobą szafkę i ruszyłem w kierunku dziedzińca. Minąłem Zetsu i Kakuzu, którzy spojrzeli na mnie z mordem w oczach, na co w ogóle nie zareagowałem. Ich podejście było mi całkowicie obojętne. Prawda jest taka, że nie wiedzieli nic, co mogłoby usprawiedliwiać ich zachowanie. Wiedzieli tylko jedno – to, że jestem dupkiem. Jednym z największych, chodzących po ziemi. Z tą myślą jednak pogodziłem się już dosyć dawno temu. Być może za sprawą Yahiko, który zawzięcie starał się mi uświadomić, że nie tak powinienem się zachowywać. Zgadzałem się z nim. W każdym, najmniejszym stopniu przyznawałem mu rację. Niestety, nie potrafiłem powiedzieć tego na głos. Przyznanie się do winy było zbyt wielkim wyczynem, jak na moją osobę.